Końcówka sezonu 2011 bezapelacyjnie należała do 30-letniego Rogera Federera (fot. flickr.com/photos/markhowardphotography)
Końcówka sezonu 2011 bezapelacyjnie należała do 30-letniego Rogera Federera (fot. flickr.com/photos/markhowardphotography)
Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz
624
BLOG

Być jak Roger Federer

Łukasz Rogojsz Łukasz Rogojsz Rozmaitości Obserwuj notkę 0

100. finał w karierze, 70. turniejowe zwycięstwo, szósty triumf w wieńczącym sezon Mastersie. To wszystko przyniósł Rogerowi Federerowi wygrany, finałowy pojedynek z Jo-Wilfriedem Tsongą w londyńskiej O2 Arena. Mecz, którym Szwajcar potwierdził, że chociaż minione 12 miesięcy było jego najsłabszymi od 2003 roku, to w żadnym razie nie należy go przekreślać. Wciąż jest bowiem wielki, wciąż potrafi czarować, wciąż porywa publiczność.

Nikt nie ma wątpliwości, że sezon 2011 należał do Novaka Djokovica. Serb absolutnie zdystansował resztę stawki. Wygrał dziesięć turniejów, w tym trzy wielkoszlemowe, a na koniec roku miał bilans spotkań 70-6. Nad Federerem odniósł cztery zwycięstwa przy tylko jednej porażce, zaś Rafaela Nadala wręcz zdemolował, pokonując go sześciokrotnie. Za każdym razem w finale jakiejś imprezy. Trudno się więc dziwić, że został nr 1 na świecie. W pełni na to zasłużył.

Wspomniany Nadal miał sezon bardzo dobry. Świetny można by powiedzieć, bowiem czy wygrana we French Open oraz finały Wimbledonu i US Open nie są powodem do dumy? Są, bez dwóch zdań, ale niekoniecznie dla tenisisty tego formatu. Wygrywając sześć turniejów, w tym jeden z cyklu Wielkiego Szlema, i tak zanotował jeden z najgorszych sezonów w ostatnich latach. W dodatku, fatalna dyspozycja w kończącym rozgrywki turnieju Masters musiała raz jeszcze przypomnieć mu, że to nie był jego sezon.

A co z Federerem? No właśnie. Początek sezonu miał bardzo dobry, świetna forma, nienaganne przygotowanie kondycyjne. Tylko ten Djokovic zawsze na drodze do sięgnięcia po turniejowy skalp. Ale i tak pierwsza połowa sezonu była naprawdę dobra. Gorzej było w drugiej części rozgrywek. Dramat w Wimbledonie, z którym pożegnał się już na etapie ćwierćfinałów, oraz wiele słabszych meczów w innych turniejach. Koniec końców, 4 lipca 2011 roku stracił miejsce nr 1 w światowym rankingu na rzecz rewelacyjnego Djokovica.

Turnieje przed US Open przyniosły kolejne rozczarowania. Wątpliwości, co do formy Federera oraz jego statusu w światowej czołówce, które na początku sezonu były tylko czasami zaznaczane, w tym wypadku znalazły oddźwięk znacznie szerszy. Półfinał US Open i kolejna porażka z Serbem, tym razem nawet mimo wygrania dwóch pierwszych setów, przysporzyły czarodziejowi z Bazylei jeszcze większego grona krytyków. Ostatecznie, spadł na 4. pozycję w rankingu, co nie zdarzyło mu się od 2003 roku.

Djokovic wciąż grał jak natchniony. Nadal też trzymał poziom. W pewnym momencie nawet Andy Murray zaczął spisywać się bardzo dobrze. W efekcie, na Federera mało kto jeszcze stawiał, nie dając mu za wielkich szans na jakikolwiek sukces w 2011 roku. I być może dokładnie o to chodziło, ponieważ listopad należał właśnie do 30-letniej żywej legendy tenisa. Najpierw wygrał w swoim rodzinnym mieście, potem okazał się najlepszy w turnieju z cyklu Masters 1000 w Paryżu i nieoczekiwanie do kończących sezon rozgrywek w Londynie przystępował z pozycji jednego z faworytów.

Tym razem mu to nie przeszkadzało. Grał jak za swoich najlepszych lat, odprawiając kolejnych rywali. W jednym z meczów grupowych wręcz zdemolował Nadala, ogrywając go 6:3, 6:0. Imprezę zakończył tak, jak zaczął – wygraną w trzech setach z Jo-Wilfriedem Tsongą. Ustalił kolejne rekordy w swojej bogatej karierze, zainkasował czek na 1,63 mln dolarów i awansował na 3. pozycję w światowym rankingu.

Chociaż Federer po raz drugi z rzędu triumfował na koniec rozgrywek, chociaż dokonał tego w rewelacyjnym stylu, nie ma się co łudzić, że w przyszłym sezonie znów będzie wygrywać jak w 2004, 2005 czy 2006 roku. Bjoern Borg miał swojego Jimmy'ego Connorsa, Ivan Lendl Johna McEnroe, Pete Sampras Andre Agassiego, a Federerowi przyszło mierzyć się aż z dwoma wielkimi mistrzami, w osobach Nadala i Djokovica. Poza tym, reszta stawki jest znacznie mocniejsza niż jeszcze sześć, siedem lat temu.

Niemniej jednak, Federera skreślać nie wolno. Może już nie będzie zwyciężać seriami. Może w finałach Wielkiego Szlema będziemy oglądać go coraz rzadziej. Może nawet nie odzyska już pozycji lidera światowego rankingu. Ale jak pokazał listopad 2011, wciąż potrafi czarować i dokonywać na korcie wielkich rzeczy. Jak zawsze z gracją, jak zawsze zachwycając miliony fanów.

Sam otwarcie przyznaje, że za cel postawił sobie medal na igrzyskach olimpijskich w Londynie. Oby mu się udało. Któż zasługuje na taki sukces bardziej niż żywa legenda i prawdziwa ikona tenisa? Kto wie, może marzenie geniusza z Bazylei się ziści? Jeden z jego trenerów, Tony Roche, powiedział kiedyś: „Roger jest jak dobre, czerwone wino, z wiekiem staje się coraz lepszy”.  

"Człowiek rośnie w grze o wielkie cele" - Friedrich Schiller "Osiąga się triumf przez zwalczanie trudności" - Victor Marie Hugo "Fortuna boi się odważnych i uciska bojaźliwych" - Seneka Młodszy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości